Psylocybina

Najbardziej terapeutyczna rzecz jaką miałem okazję zażyć.

psilocybin-in-the-media-300x175

Zjadłem 3 gramy w lesie. Smak pieczarkowy. Czekam aż się załaduje. Gryzą komary. Idę gdzieś indziej. Las jest piękny, na wejściu do parków narodowych powinni to rozdawać. Czy już weszło czy nie? Obraz robi się rozmazany, ale sam nie wiem co o tym myśleć po niedawnej operacji oczu. Brnę przez las. Jest jak labirynt i nie chce mnie wypuścić (wyjścia do cywilizacji pozamykane – błoto lub krzaki). Idę po błotnistym gruncie i wkręcam sobie że jestem żabą. Kolega dłużnik dzwoni i rzuca się o to jakim prawem chcę od niego kasę. Owady, wszędzie owady. Takie małe pajączkowate i latające, obłażą mi nogi. Nie mogę być przez nie dłużej w lesie. Szukam wyjścia, ale trudno znaleźć. Dochodzę do zagajnika, tam też obłażą mnie paskudy. Przechodzę w końcu na polankę, zarośnięta wysoką trawą. W końcu znajduję wklęśnięte miejsce koło drzewa w morzu traw. Siadam, wytchnienie, zostaję tam przez kolejne kilka godzin. Się dzieje…

Siedzę. W żołądku gorzko tak, że prawie wymiotuję. Nogi się śmiesznie w podłoże wkształcają. Trawy układają się we fraktale. Włosy na nogach wprawiają w trans. Niekiedy gdy wchodzę w głębszy, zaczynam wsłuchiwać się w rytm przyrody i wydobywam z siebie gardłowy szamański śpiew. Stwierdzam że nie do końca dobrze zarządzam powierzoną mi jednostką. Tzn. fizycznie utrzymuję ją w jako takim stanie, ale mogłaby lepiej eksploatować swoje talenty w świecie społecznym. Myślę o pieniądzach. Są jakimś osobnym miernikiem, mniejsza teraz z nimi (za dużo korwinizmu bym z enteogenów dowiedział się czegoś nowego o pieniądzach). Kleszcz chodził mi po ręce i stwierdziłem że takiego małego niebezpiecznego wroga mądrze mieć na oku, zamiast rzucać hen w trawy, a potem że najlepiej rozgnieść go paznokciami. Myślę o ostatnich przygodach miłosnych. Postanawiam napisać do pradawnej koleżanki, że jest ładna pogoda. Piszemy nieco, potem gadamy i odkrywam że tego typu zwierzenia stanowią codzienność „normalnych” ludzi; dzięki nim raźniej idzie się przez znój obowiązków (po części też odwrotnie – dla kontaktów międzyludzkich angażują się w obowiązki). Ogarnia mnie wzruszenie bezmiarem mojej samotności. Dociera do mnie, że przez lata o tym zapominałem, wchodząc do jakiegoś tunelu obojętności i olewając bliskich mi ludzi, jako winnych mojego nieszczęścia.

Stwierdzam że oto odrastamy jak pędy od naszych rodziców, rośniemy do pewnego momentu, negocjujemy jak najlepsze umiejscowienie, stopniowo splątujemy się z sąsiednimi pnączami, aż w końcu gdy dorośniemy tworzymy spójny pled z którego nie możemy się wyplątać (bo wylecimy w bezkres) i w którego codzienności zasypiamy. Znam garstkę ludzi nieco starszych ode mnie, którzy jeszcze się nie zakorzenili – nie takich co to negocjują nadal miejsce odpowiednie do swoich zdolności, ale takich co nie zgadzają się na wplątanie w nie do końca szczere relacje. Usychają z braku wsparcia i z roku na rok są coraz większymi wrakami. Ale są piękni i uwielbiam ich. Przez długi czas rosłem sobie osobno i na bok, bo przygniatali mnie nadopiekuńczy rodzice. Przybrałem osobliwe kształty i w pewnych kwestiach sięgnąłem dalej niż rosnący zbiorowo. Pojąłem jak bardzo zaniedbałem te nieliczne pędy które trzymają mnie z podłożem z którego wyrastam. Teraz chyba stałem się dzięki temu milszy dla ludzi i zacząłem brać sprawy na serio.

Dźwięk motolotni czy buczenie owadów, w połączeniu z trawiastym ożebrowaniem, kraciastymi spodniami i bujnie owłosionymi nogami pozwalały mocno zapaść się wewnątrz siebie. Przy zamkniętych powiekach odlatywałem we fraktalne katedry i poczułem że coś do mnie mówi. Po otworzeniu oczu zorientowałem się, że mam na prawej nodze wielkiego pająka, a na lewej znajome latające paskudy z lasu. W momencie największej fazy miałem to cudne poczucie wielopiętrowości świadomej istoty i poczułem znowu, że jestem punktem krzyżującym rozmaite wymiary. Mamy swój mały fragment pnączy z którymi się stykamy, razem tworzymy wielki namiot ludzkości, a całość mieli się w młynku z materią. Jesteśmy wypadkową mnóstwa rzeczy, które akurat utknęły w obserwowanym przez nas punkcie. Na co dzień postrzegamy to dużo bardziej „płasko”. Wyczuwam możliwość niekonwencjonalnego podejścia do mechaniki tego czym jesteśmy, co pozwoliłoby na łatwe ulepszanie naszej psychiki, jak w kostkach rubika. Moglibyśmy odłożyć uwierający nas kawałek świata, zresztą samo dostrzeżenie go wiele daje. Bo raczej nie jest tak że jesteśmy odrębną duchową jednostką opancerzoną; tylko wynikiem niekończącego się przemielania materii. Życie to nie taki prosty liniowy cykl, to raczej wzburzona fala spleciona z kilku wymiarów. Nasze postrzeganie tworzy nam liniową historię, choć w rzeczywistości jesteśmy efektem wielowymiarowego stykania się sił. Enteogeny umożliwiają po pierwsze dostrzeżenie tej rzeczywistości, a po drugie poruszanie się w wielowymiarowej windzie i wysiadanie w odpowiednim punkcie. Po grzybkach przeszła mi głęboko ukryta fobia osiedlowa, poszedłem z siostrą grać w badmintona, a osiedlowy ziomuś z szacunkiem się przywitał. Wydaje mi się że nasze społeczne życie w pewien sposób odzwierciedla duchowy rozwój jednostek, a awans społeczny dokonuje się przez taką rekalibrację wielowymiarowej kostki rubika. Oczywiście miejsca z najlepszą glebą i nasłonecznieniem pozajmowano i rodzice dbają by zarezerwować je potomstwu, ale zawsze jest opcja wypuszczenia długiego kłącza omijającego zaporę mainstreamu. Problem w tym że samotne pięcie się w górę jest ciężkie, zwłaszcza gdy wyrasta się z nieurodzajnej gleby i brak wsparcia towarzyszy. Na razie tyle. Nie wiem czy „normalnym” ludziom psylocybina do czegoś potrzebna, chociaż pewnie każdy w jakiś sposób jest stuknięty, a ci z największymi problemami mają w niej całkiem niezłego terapeutę (i za te swoje problemy są karani prohibicją).

Ten wpis został opublikowany w kategorii Kategoria ocenzurowana :( i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

12 odpowiedzi na „Psylocybina

  1. CL pisze:

    Podoba mi się zobrazowanie żywota ludzkiego, jako rozrastającego się pędu. Splątanie z innymi pędami wzajemnie je umacnia, lecz jednocześnie ogranicza swobodę rozrastania. Refleksja odnośnie wykorzystywania „powierzonej jednostki” też bardzo ciekawa, obrazuje wyższy(czy też głębszy) stopień odpowiedzialności.

  2. antyszwed pisze:

    http://uwielbiamwiedze.pl/samotnosc-w-skali-52-hercow niedawno śniło mi się że jestem kałamarnicą olbrzymią

  3. antyszwed pisze:

    obrazek nieco na temat tekstu życie

  4. Pingback: Bączkowanie z NBOM-e | antyszwecja

  5. Pingback: Takie różne przygody, przemyślenia i gołe panie | antyszwecja

  6. Pingback: Ostatni z demonów (?) | antyszwecja

  7. Pingback: Co brałem | antyszwecja

  8. Pingback: Ayahuaska | antyszwecja

  9. Pingback: Narkotyki i ja | antyszwecja

  10. Pingback: Czerwona kartka | Dziwna planeta

  11. Pingback: Powrót teorii cyklów | Dziwna planeta

Dodaj komentarz