Narkotyki i ja

Swoją przygodę z narkotykami zacząłem w gimnazjum. Na wycieczce starszy chłopak poczęstował mnie piwem. Wtedy nie wiedziałem, że alkohol to narkotyk. I to jeden z najgorszych. Na studiach konsumowałem go w znacznych ilościach.

Na trzecim roku studiów, za namową przyjaciela, zapaliłem marihuanę. Na początku bałem się, że się uzależnię i takie tam. Okazało się, że to bajki w stylu macy z krwią dzieci. Paliliśmy sporo, wesoło wkręcając sobie różne śmieszne historie. Nie będę opisywał skutków palenia marihuany, bo jest aż tak popularna, że chcą ją zalegalizować. Miłując wolność zawsze byłem przeciwny prohibicji. Doświadczenie z marihuaną nauczyło mnie, że wojna z narkotykami to najzwyklejsze prześladowanie mniejszości.

Miałem poczucie, że już głęboko siedzę w temacie. Słyszałem, że inne narkotyki wywołują interesujące wizje. Bardzo chciałem spróbować. Znajomy kupił na osiedlu gram amfetaminy. Wciągnąłem kreskę. Nic nie poczułem. Wciągnąłem drugą. Serce zaczęło mi walić i musiałem usiąść. Czułem się jak po pięciu kawach. Zjadłem obiad z poczuciem, że rzucie trwa niemożliwie długo. Nie mogłem spać. W zasadzie tyle. Rozczarowanie. Stymulanty mi nie podpasowały.

Oglądałem rozmaite filmy, trochę czytałem, bardzo chciałem spróbować LSD. Niestety nijak nie szło załatwić. Na ostatnim roku studiów, gdy luba wyjechała do Anglii, złapałem doła. Było mi wszystko jedno i postanowiłem spróbować narkotyku dla gimnazjalistów – acodinu. Zjadłem paczkę i po godzinie wydawało mi się, że jawa to sen. Percepcja dziwnie się wygięła, stojąc czułem jakbym leżał. Bardzo chciało mi się leżeć i bolał mnie brzuch. Kilka tygodni potem spróbowałem znowu, ale brzuch bolał jeszcze bardziej i dałem sobie spokój.

W końcu stało się. Znajomy oznajmia, że jest LSD! Ku mojemu rozczarowaniu koledzy od trawy odpuścili. Ale znalazło się dwóch innych. Zjedliśmy po kartoniku. Chyba były zwietrzałe, bo efekty były słabe. Potem sam zjadłem trzy na raz i w końcu się działo. Okazało się, że Internet pełen jest twórczości przeznaczonej do psychodelicznej podróży, a nawiązania do niej czają się tu i ówdzie w oficjalnej kulturze (np. plakat American Film Festival). Przez kilka godzin doświadczałem mistycznych uniesień, wizji rodem ze wschodnich religii, cyklu narodzin i śmierci, tańca pokoleń… Jak to przybliżyć komuś niedoświadczonemu? Nie widzi się smoków, nie ma halucynacji, a jedynie zniekształcenia percepcji – wyginające się obrazy, tęczowe powidoki, zapętlenia, fraktale (słowo klucz). Roztopienie się w jedności, utrata ego, natchnione myśli, dziwne interpretacje, odkrywanie twórczych analogii. Piękna sprawa. Ale nie był to przełom.

Pojechałem za pracą do Anglii. Kolega poczęstował miejscowym dopalaczem „Tornado”. Po dwóch buchach moja osobowość rozpadła się na trzy wirujące stany – zrozumienie, szaleństwo, pustka. Przechodzeniu między nimi towarzyszyła rozkosz, cierpienie i ulga. Podobno zachowywałem się jak opętany. Dziś myślę, że tajemnicze „Tornado”, było tzw. maczanką.

Postanowiłem towarzyszyć koledze w wycieczce po dopalacze. W sklepie na półce zobaczyłem paczuszką z napisem Salvia Divinorum. Czytałem o szałwii wieszczej wcześniej i nie mogłem uwierzyć, że coś tak potężnego jest legalnie dostępne. Kupiłem najsilniejszy ekstrakt (x40,25£), bongo i żarową zapalniczkę. Pierwsze kilka sekund było jak mocne zioło. Opisanie i zrozumienie tego co działo się potem zajęło mi wiele czasu i postów na blogu. Szałwia była jak odwrócona śmierć. Rozbiła percepcję na drobne kawałeczki. Byłem jakby na skraju świata. Przez kwadrans wydający się wiecznością, wędrowałem po kole zębatym powtarzających się w nieskończoność obrazów, ogarniając coraz więcej – usta, palce, rękę, śpiwór, materac, pokój, sytuację. Stopniowo wróciłem do siebie. To była światopoglądowa rewolucja. Uzyskałem znakomity wgląd w mechanizmy umysłu. W końcu czułem się „na miejscu”, częścią całości. Doświadczyłem sacrum. Jego zaskakująca namacalność i zwykłość uświęciła codzienność. Minął Weltschmerz. Dzięki szałwii rozwinąłem autorską koncepcję świadomości jako lustra. Zainteresowanych szczegółami odsyłam na bloga, do działu filozofia.

Szukając wytłumaczenia rozczytywałem się w ezoteryce, zwłaszcza kojarzonej z ruchem New Age. Przekonałem się, że medytacja naprawdę działa. Zapisałem się do kilku grup na facebooku. Rozsiewałem tam swojego bloga, co przykuło uwagę pewnego środowiska. Zaproszono mnie na domówkę, poczęstowano 2C-P (efekty zbliżone do LSD, z ciekawszych telepatia). Poszliśmy na imprezę, gdzie wszystko było przygotowane z myślą o psychodelicznej podróży. Muzyka, wizualizacje, ozdoby. Wow! Wkroczyłem do podziemia. Takie imprezy stały się świętem, odskocznią od szarej codzienności. Spotkałem wspaniałych ludzi, którzy moralnością przypominają wczesnych chrześcijan.

Dzięki blogowi przysłano mi z zagranicy kopertę z psychodelicznym ośmiotysięcznikiem – DMT. Zapaliłem, skontaktowałem się ze starożytnymi Egipcjanami (lub pobudzona wyobraźnia skomplikowane wzory tak zinterpretowała – podobno DMT wydziela się w trakcie snu, wtedy też mamy obniżoną podatność na „wkręty” umysłu). I tyle. Super przyjemnie, ale za krótko. Jak pierwszy stosunek 😛

Najcięższe psychodeliki miałem już za sobą. Przyszła pora na kultowe grzyby z psylocybiną. W uroczym lesie koło osiedla zasiadłem samotnie do konsumpcji porządnej dawki psychoterapii. Przetrawiłem swoją samotność i fobie społeczne. Fajne efekty. Czułem wiatr, śpiewałem szamańsko gdy przechodził, słyszałem drzewa. Wróciłem z lasu lepszym człowiekiem. Potem jeszcze dwa razy spróbowałem – raz lecząc się z chorobliwego lenistwa, drugi z pogrążenia w dziwnych teoriach. Poza tym wiele ciekawych przemyśleń, ale o nich na blogu.

Było lato. Miałem pieniądze z Anglii. Szalałem po festiwalach. Ale całkiem na trzeźwo –  bo znajomy schizofrenik, heroinista wytresowany w Monarze, przestrzegał, że jestem na prostej drodze do uzależnienia. Na Woodstocku kupiłem NBOMe i z kuzynem na wsi przeżyliśmy przepiękną psychodeliczną podróż. Kręciliśmy się na hiperprzestrzennej karuzeli, patrząc w głąb siebie ujrzałem kryształy, widziałem cykl życia i śmierci.

Końcem lata pojechałem na nielegalną imprezę w plenerze. Wysiadłem z jakimś ziomkiem na zadupiu. Spytałem czy wie dokąd iść. Wiedział. Poczęstował dziwnie smakującą Fantą. Doprawiona kodeiną. Zjadłem swoje 4-HO-MET i czekałem aż się załaduje. Na imprezie same dziwy. Zapalniczki przypalające łyżeczki, dzikie ognisko, uśmiechnięte mordki ludzi skorych do szczerych rozmów – czułem się u siebie.  Przyjemna ulga gdy coś niszowego i prześladowanego na chwilę staje się normą. Wpadłem w opiatowy stupor i lekko bujając się, poddawałem się transowym dźwiękom płynącym z potężnych głośników. Koło konsolety wyświetlano sugestywne wizualizacje. Miałem poczucie, że ludzkość używa mnie do przemyślenia swoich spraw. Kolega poczęstował yerbą z czymś gorzkim. Powiedział, że to „nic co mi zaszkodzi”, ale wyplułem, nie ufając mu. Potem żałowałem, bo do porannego autobusu zostało jeszcze kilka godzin, a faza zeszła. Nazajutrz odczuwałem opiatowe rozleniwienie i chęć sięgnięcia po więcej – chyba lepiej nie idźcie opiatową ścieżką.

Z kolegami kupowaliśmy to i owo z Internetu. Raczyliśmy się MXE. Bardzo przyjemna dysocjacja. Potem pierwszy bad trip – na 4-AcO-DMT. Po tym lekko się zniechęciłem i na następną imprezę pojechałem niezaopatrzony. Błąd. Z nudów wydębiłem stymulujący empatogen 5apb, wdychałem kilka balonów z N2O, a na zjeździe poprawiłem kokainą, zmieniając się w pewnego siebie chama. Impreza była przednia, ale niezbyt rozsądne było mieszać w ten sposób.

Zamówiłem AL LAD i LSZ. Zjadłem 3 kartoniki w domu. Podróż była okropna, ale przemyślałem swój nieudany związek. Miałem poczucie, że w zasadzie nic już wartościowego nie wynoszę z kolejnych tego typu doświadczeń. Później na LSZ w klubie odkryłem, że bardzo fajnie jest umożliwiać innym dobrą zabawę. Może nie od razu, ale myślę, że przyczyniło się to do mojej późniejszej działalności: z kolegą prowadzimy prężną kontrkulturową grupę na facebooku,  zorganizowałem też szereg spotkań.

Nocowałem kiedyś w Warszawie u przedstawicielki wymiaru S. Rano obudziła mnie propozycja spożycia mefedronu. Mimo uprzedzenia do stymulantów nie żałowałem – wielka przyjemność. Potem rozczarowujące MDMA w Poznaniu, i całkiem fajne w Krakowie. Alkoholopodobny GBL we Wrocławiu. 3-Meo-PCP po którym tańczyłem jak szaman, o 3 w nocy na chodniku w Chorzowie. Nie będę się o nich rozpisywał, bo to dla mnie raczej mało znaczące epizody. Wspominałem już o grzybowym tripie, gdy ujrzałem, że od dwóch lat pogrążam się w odrealnieniu.

W zasadzie chciałem dać sobie z tym spokój, ale ciągnęły się za mną znajomości. Miałem też kilka niespróbowanych substancji. Nadarzyła się okazja na ukoronowanie moich przygód – ayahuaskę. W luksusowych warunkach, (przez co niektórym wydaje się, że to nie ćpanie), rzygałem do kubeczka, z grupą uczestników ceremonii. Potęga DMT całą noc. Przerabiałem traumy dzieciństwa, a potem rozmawialiśmy do wieczora. I na tym na razie koniec.

Co dalej? Myślałem o muchomorze, ale strach o brzuch i wątrobę. Chciałbym też spróbować ibogainy i meskaliny, 2 C-B-FLY, DPT, DOB. Ale to wszystko może zaczekać – zakochałem się i chciałbym się ustatkować. Część substancji (opiaty i delirianty) zostawiam sobie na późną starość.

Czy namawiam do spróbowania? Kiedyś widziałem w tym lekarstwo na grzechy tego świata. Dziś widzę, że to sport dla garstki. Jeżeli czytając nie kusiło cię, to zostań przy alkoholu. Tylko na litość boską, nie skazuj innych na więzienie, za to, że wolą ćpać coś innego niż ty. My i tak będziemy robić swoje, a zakazy tylko szkodzą zdrowiu i barbaryzują spożycie. Gdy wy rozmawiacie o tym jak potężnego mieliście kaca, czy jak silną macie głowę, my mówimy o ciężkim zjeździe czy wysokiej tolerancji. Gdy wy urywacie film, my mamy grubą fazę. Po rzyganiu do kibla wy żałujecie, a my jednoczymy się z absolutem.

Enteogeny otworzyły mnie na ludzi i duchowość, leczyły rany psychiczne, pokazywały błędy. To niebywałe, że coś tak mądrego i pięknego, jest tak potępiane. Reszta substancji pozwalała się po prostu dobrze bawić. Psychodeliki upłynniają kategorie poznawcze, dzięki czemu możemy twórczo kojarzyć. Do tego umysł w rozsypce chwyta się podstawowych odruchów, dzięki czemu docieramy do głęboko zakorzenionych traum. Najlepsze efekty dostajemy na początku stosowania enteogenów. Potem nadużywanie robi z mózgu papkę, a człowiek gubi się w ezoterycznej wykładni świata. Dlatego dobrze zacząć późno, mając pewne podstawy światopoglądowe. A może po prostu uznaję, że moja droga była najlepsza. Czuję, że dobiega końca. Stąd ten podsumowujący wpis.

Nazwa substancji (Ilość spożyć; dawka) wartość poznawcza (skala 1-6)-przyjemność cena

Buźkowa ocena samopoczucia „na drugi dzień” 😦 kiepsko :/ tak sobie 🙂 spoko

  1. Etanol (\inftyx; od piwka do urwanego filmu) 1-2 20PLN/pół litra 😦
  2. THC (\inftyx; od buszka do kosmicznego upalenia) 2-4 30PLN/gram 🙂
  3. DXM (2x; 30tbl./30tbl.) 3-2 4PLN/opakowanie 😦
  4. Amfetamina (1x; 1g) 1-3 40PLN/gram 😦
  5. LSD (3x; 1bl./3bl./1bl.) 5-5 30 PLN/blotter 🙂
  6. Salvia (4x; 2×40/2×10) 6-1 25GBP 1g x40; 10GBP 1g x10 🙂
  7. 2C-P (1x; ?pół szklanki?) 5-4 free :/
  8. DMT (5x; ?) 2-6 60GBP/gram 🙂
  9. Psylocybina (3x; 3g/5g/2,5g suszonych cubensisów) 5-4 35PLN/2.5grama 🙂
  10. NBOM-e (1x; 1bl.) 5-4 10PLN/blotter :/
  11. Kodeina (1x; mix mahomet ?pół fanty?) 1-4 free :/
  12. 4-HO-MET (2x; ?20mg/30mg?) 5-4 85PLN/0.1grama :/
  13. MXE (2x; 80+? mg/20mg) 3-5 28PLN/0.25grama 🙂
  14. 4-AcO-DMT (1x; 33mg) 5-2 70PLN/0.1 grama :/
  15. 5apb (kreska) 1-4 free :/
  16. N2O 2-3 (4x balon) free; 4PLN :/
  17. Kokaina (kreska) 1-4 free :/
  18. LSZ+AL LAD (2x; 2+1bl. 150ug/ 2bl.) 5-2 (po 4AcO kontynuacja ciężkich tripów,kolejny był udany;) 25PLN/blotter 🙂
  19. Mefedron (kreska) 1-5 free 🙂
  20. MDMA (2x; 120mg+”bombka”?mg/ „bombka”?mg) 1-4 free + 20 PLN; 30PLN :/
  21. GBL (1x; 1ml) 1-2 2 pln :/
  22. 3-MeO-PCP (~11mg pod język) 4-5 free :/
  23. Ayahuaska (3x po 2 kieliszki) 6-1 30 pln+50 „co łaska” 😦

Dowidzonka 🙂

waving-rabbit-o

Uwagi terminologiczne:

Przyglądając się rozmaitym dyskusjom, spotykam się ciągle z tymi samymi nieporozumieniami wynikłymi z nieścisłego języka.

Słowo narkotyk pochodzi od greckiego słowa narkōtikós oznaczającego odrętwienie. Na tej podstawie można narkotyki ograniczyć zasadniczo do opiatów. Tę definicję lubią miłośnicy enteogenów – substancji wywołujących mistyczne wizje. Społeczeństwo nauczyło ich, że narkotyki są złe, dlatego nie chcą stosować tego terminu, do określania swoich bóstw. Jest też osobliwa „definicja policyjna”, mówiąca że narkotyki to substancje psychoaktywne prawem zakazane. Ja skłaniałbym się do stwierdzenia, że narkotyk to substancja, która po wprowadzeniu do organizmu zmienia stan świadomości. Wtedy okaże się, że alkohol, kofeina, nikotyna, tauryna, a nawet cukier są narkotykami. Co sprawia, że powszechnie się ich tak nie postrzega? Popularność. I nic więcej. Podział na miękkie i twarde to bzdura użyteczna dla miłośników marihuany. W tym rozumieniu alkohol byłby twardym narkotykiem. Poza tym właśnie twarde narkotyki należy w pierwszej kolejności legalizować – im większa szkodliwość, tym szkodliwsza prohibicja – cywilizowane warunki, czystość i dawkowanie są sprawą życia i śmierci. Kuriozalny jest także podział na naturę i chemię. Bieluń jest naturalny, a raczej niezbyt zdrowy. Rzeczy sztuczne z natury są lepsze – projektujemy je z myślą o nas. Halucynogeny to nazwa myląca. Halucynacje, czyli widzenie nieistniejących rzeczy, występują tylko po deliriantach (podgrupa dysocjantów, będących podgrupą psychodelików). Inne substancje najwyżej zmieniają interpretację bodźców. Psychotropy to takie ćpanie na receptę. Długofalowe, więc bardzo szkodliwe. Nie przepracowujemy problemu, tylko go zagłuszamy. Dopalacze to niszowe narkotyki, których jeszcze nie zdelegalizowano. To że mimo legalności mało kto się za nie chwyta, świadczy o bezzasadności obaw o zaćpanie się społeczeństwa. Narkomanami często nazywa się osoby jedynie okazjonalnie zażywające narkotyki. To tak jakby po wypiciu piwa zostawać alkoholikiem. Stereotypowo użytkownik narkotyków to upadły heroinista. Ćpun to niemal synonim. Hipis jako określenie nieogarniętych ekscentryków w zasadzie nie funkcjonuje, więc hipisów zrównuje się z narkomanami. Szlachetne określenie psychonauta, to niszowy zwrot. Psychonautyka należny jej szacunek ma tylko w środowisku New Age.

Więcej znajdziecie na rozmaitych wikipediach, erowidach, hyperrealach i neurogroovach, oraz pod tym linkiem http://www.taraka.pl/klopot_psychointegratorami

Ten wpis został opublikowany w kategorii Kategoria ocenzurowana :(. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „Narkotyki i ja

  1. Eryk pisze:

    Czytujesz Tarakę czy przypadkiem trafiłeś na ten tekst?

Dodaj komentarz